rektorzy.pl

Dlaczego polskie uczelnie są niżej w rankingach?

W Europie i na świecie ustępujemy innym właśnie w tym, że nawet najlepsze polskie uczelnie pozostają daleko w tyle w zakresie poziomu finansowania badań i kształcenia. Nasza gorsza pozycja nie wynika z tego, że nie mamy tradycji akademickich. To przede wszystkim kwestia niedostatecznych zasobów - mówi prof. Jerzy Woźnicki - prezes Fundacji Rektorów Polskich. Co z tym zrobić? Wprowadzić częściową odpłatność za studia.

Rektorzy proponują, by od 2015 r. została wprowadzona w Polsce zasada współpłatności za studia z powszechnym czesnym w uczelniach publicznych, które docelowo wynosiłoby 25 proc. średnich kosztów kształcenia w sektorze publicznym, czyli ok. 2,5 tys. zł rocznie dla studenta studiów stacjonarnych.

Warunkiem czesnego ma być uprzednie wdrożenie powszechnie dostępnego kredytu studenckiego i systemu stypendialnego, z możliwościami odłożonej spłaty i regułami uwalniania od tego obowiązku. Pozostałe koszty kształcenia w ramach studiów stacjonarnych ponosiłby budżet państwa. Reguły finansowania studiów niestacjonarnych nie uległyby zmianom.

Dlaczego należy wprowadzić płatne studia w Polsce?

By zrozumieć sens propozycji wprowadzenia zasady współpłatności za studia, trzeba najpierw uświadomić sobie, jakim celom służy uczelnia i co ogranicza ją w ich osiąganiu. Konstytucja RP określa pewne kanony edukacyjne, a wśród nich prawo do nauki oraz równość dostępu do wykształcenia, w tym wyższego, i jego powszechność.

Ale nie chodzi tutaj tylko o to, by było jak najwięcej miejsc do studiowania, jak najwięcej krzeseł w sali wykładowej. Chodzi o dostępność do takiego wykształcenia, które spełnia wymagania jakościowe, a zatem jest możliwie najwyższej jakości. Nie chodzi więc jedynie o zapewnienie każdemu, kto spełnia minimalne kryteria przygotowania do studiów - bez względu na jego status materialny - formalnej możliwości studiowania.

Jest oczywiste, że dostępność do wymaganej jakości kształcenia istotnie ogranicza brak niezbędnej ilości środków finansowych w systemie, a więc niewystarczające nakłady na szkolnictwo wyższe. Z budżetu państwa rocznie na nasze uczelnie przeznacza się ok. 0,9 proc. PKB, a przy tym znacznie mniej na naukę, gdzie poziom finansowania wynosi zaledwie niewiele ponad 0,3 proc. PKB.

Przede wszystkim to powoduje, że Polska ma uczelnie niżej notowane w rankingach międzynarodowych, słabszą, bo źle opłacaną kadrę naukową i gorsze laboratoria. I właśnie to - jeśli chcemy konkurować w Europie - trzeba stopniowo zmieniać. A poprawić to może zbiór zaproponowanych w naszej strategii, skoordynowanych działań w najbliższej dekadzie, a w tym zwłaszcza wprowadzenie bardziej zadaniowego systemu finansowania szkolnictwa wyższego i nauki, w powiązaniu ze wzrostem nakładów z różnych źródeł, publicznych i niepublicznych.

Dlaczego polskie uczelnie ustępują zagranicznym?

W Europie i na świecie ustępujemy innym właśnie w tym, że nawet najlepsze polskie uczelnie pozostają daleko w tyle w zakresie poziomu finansowania badań i kształcenia. Nasza gorsza pozycja nie wynika z tego, że nie mamy tradycji akademickich. To przede wszystkim kwestia niedostatecznych zasobów.

Względne nakłady liczone na studenta albo na pracownika naukowego są znacznie mniejsze nawet w porównaniu z Czechami, Węgrami i Słowacją. Polskie szkoły wyższe chcą rywalizować - zwłaszcza w Europie - z innymi uczelniami. Chcemy poprawiać naszą pozycję konkurencyjną, w tym rankingową, ale to oznacza, że musimy zainwestować w edukację i naukę.

W dzisiejszym świecie sukces w rywalizacji jest uwarunkowany poziomem inwestowania - to trzeba zrozumieć. Dobrze, że dzięki środkom europejskim w ostatnich latach odnotowaliśmy istotny postęp w rozwoju bazy materialnej, ale ciągle nie inwestujemy w kapitał ludzki.

Czy to przychody z czesnego mają stać się tą inwestycją?

Tylko w bardzo niewielkim stopniu one same. Chodzi o wzrost nakładów z różnych źródeł. Bo to brak pieniędzy w systemie najbardziej ogranicza misję uczelni i dostępność do właściwie rozumianego dzieła szkolnictwa wyższego. A więc drugi - obok poziomu nakładów - kluczowy element to źródła i sposób pozyskiwania środków finansowych oraz reguły ich dystrybucji pomiędzy uczelnie i jednostki naukowe.

Dotychczasowy system wymaga istotnych zmian w tym zakresie, w kierunku zwiększenia wymagań wobec uczelni oraz bardziej konkursowych i kontraktowych reguł dostępu do środków, co też zaproponowaliśmy. Elementem logicznie domykającym zbiór naszych propozycji, wcale nie najważniejszym, stała się współpłatność za studia.

Kiedyś wszystkie studia były bezpłatne...

No właśnie. Proszę sobie wyobrazić odwrotną sytuację. Ktoś powiedziałby - wszystkie studia powinny być bezpłatne. I w imię takiego dogmatu bezpłatności skasowalibyśmy możliwość pobierania czesnego przez wszystkie uczelnie. Co to by znaczyło? Że zlikwidowalibyśmy sektor niepubliczny i zmniejszylibyśmy w ogromnym stopniu liczbę miejsc do studiowania w uczelniach publicznych.

Wyeliminowanie sektora niepublicznego - czego nikt już dzisiaj nie proponuje - oznaczałoby zmniejszenie o ok. 1/3 liczby miejsc do studiowania w szkolnictwie wyższym, co byłoby niewyobrażalne. Ale i w sektorze publicznym zakaz pobierania opłat za studia niestacjonarne - oznaczałby utratę ok. 1/4 , a w niektórych uczelniach prawie połowy oferowanych miejsc do studiowania.

Powrócilibyśmy do 10-procentowej dostępności studiów, wobec dzisiejszego 50-procentowego wskaźnika skolaryzacji na poziomie wyższym. Musiałoby to skutkować zapaścią cywilizacyjną narodu.

Czy powszechne czesne to zmniejszenie dostępności do kształcenia?

Nie wolno ignorować jakości oferty, która zwykle wiąże się z ceną. Mówimy tu o studiach, a więc o takiej swoistej usłudze, za którą nie trzeba będzie płacić w chwili z niej korzystania, oraz o takiej, od pozyskania której zależą pozycja i przyszłe dochody zainteresowanych.

Wykazaliśmy, że bezpłatność powszechna oznaczałaby w praktyce niedostępność studiów. Wszędzie na świecie systemy związane z odpłatnością za studia są obudowane rozwiązaniami w postaci kredytów i pożyczek studenckich, po to, żeby przenieść ciężar ponoszenia kosztów ze studenta w okresie studiów na absolwenta w okresie jego pracy zawodowej.

Dlaczego popyt na studia nie ulegnie redukcji? Dlatego, że nikt, kto nie ma pieniędzy, nie będzie musiał rezygnować z poniesienia tego kosztu, bo otrzyma - i to jest nasz twardy warunek wprowadzenia czesnego - kredyt studencki. Przed wprowadzeniem czesnego musi najpierw zostać zapewniony powszechny dostęp do kredytów i pożyczek studenckich, równie powszechny jak powszechna byłaby zasada współpłatności.

Ponadto od obowiązku spłaty kredytu na czesne powinny zostać wprowadzone rozmaite częściowe lub całkowite wyłączenia: dla najbiedniejszych, dla świetnie studiujących, dla studentów preferowanych kierunków itd.

Równolegle powinny zostać rozwinięte różne adresowane inicjatywy stypendialne. Zainteresowanym studentom mogłyby być oferowane także różne formy zarobkowania na czesne. Wszystko to po to, żeby system nie zgubił żadnego Janka Muzykanta, bo taka młodzież to nasze bogactwo narodowe. Zauważmy, że wprowadzenie czesnego nie od razu musi zaczynać się od poziomu 25 proc. średnich kosztów kształcenia.

Możliwe są różne rozwiązania kroczące: np. 5 proc. w pierwszym okresie, potem 10 proc., 15 proc., aż do jednej czwartej kosztów. Wówczas opłaty wynosiłyby w pierwszym okresie po 2015 r., np. ok. 500-1000 zł rocznie i absolwent wychodziłby z uczelni z długiem maksymalnie ok. 2,5-5 tys. zł plus oprocentowanie, który spłacałby dopiero po osiągnięciu ustalonego minimum zarobków.

Zakładamy, że państwo byłoby gwarantem tego kredytu. Trudno byłoby twierdzić, że absolwent nie będzie w stanie go spłacić - a mówimy tu o osobach zarabiających nie mniej niż średnią krajową. Zauważmy, że niektórzy będą brali mniejszy kredyt, np. tylko na studia magisterskie.

Czy tylko względy ekonomiczne uzasadniają celowość wprowadzenia czesnego?

Nie. Czesne przynosi przede wszystkim inne korzyści. Z punktu widzenia jakości studiów i relacji "student-uczelnia" pozwala ono studentowi znaleźć się w pozycji podmiotu, który może wyrażać uprawnione roszczenia jakościowe wobec uczelni. Współpłatność pobudza potrzebę i poszerza możliwości prezentowania tych roszczeń, co zapewnia pozytywne, silniejsze sprzężenie zwrotne pomiędzy studentem a uczelnią.

Takie rozwiązanie sprzyja zatem poprawie jakości kształcenia na uczelniach. Zasada, że wszyscy beneficjenci dzieła uczelni, a w tym państwo i sami studenci, współuczestniczą w jego sfinansowaniu ma też wyraźne uzasadnienia aksjologiczne. Już obecnie zresztą większość studentów w Polsce ponosi w jakiejś formie koszty swych studiów. Ale niektórzy, często ci bogatsi, nie.

Takie rozumienie bezpłatności studiów, jakie jest obecnie stosowane w Polsce, jest więc niesprawiedliwe i w pewnym sensie demoralizujące. Uczelnia przygotowuje przecież młodego obywatela do życia w dorosłym świecie. A w tym świecie nic nie jest bezpłatne. Coraz więcej państw, a w tym większość krajów w Europie, już podąża proponowaną przez nas drogą.

W projekcie środowiskowym strategii jest zapis, że powszechną współpłatność za studia można byłoby wprowadzić od 2015 r. Dlaczego wtedy?

Prof. Jerzy Woźnicki: Jeśli całe to przedsięwzięcie ma być poważne, niezbędny jest czas na jego właściwe przygotowanie. Nie lekceważymy głosów wyrażających obawy, czy opłaty za studia nie uderzą w biedniejszą młodzież. Dlatego pięć lat uważamy za niezbędny okres na szczegółowe opracowanie projektu całego systemu, a następnie przedyskutowanie zaproponowanych rozwiązań z Parlamentem Studentów RP i poddanie propozycji pod debatę publiczną.

Szeroki konsensus polityczny byłby bowiem tutaj bardzo pożądany. Nowe uzgodnione rozwiązania dotyczące współfinansowania studiów stacjonarnych, będące częścią nowego systemu finansowania kształcenia w uczelniach publicznych i niepublicznych w Polsce, powinny być wdrażane krok po kroku, od nowelizacji Konstytucji RP poczynając.

Warto dodać, że propozycje zawarte w naszym projekcie strategii, umożliwiają wprowadzenie ważnej i potrzebnej zasady tzw. konwergencji sektorów publicznego i niepublicznego w szkolnictwie wyższym. Oznaczałoby to, że uczelnie publiczne - po wygraniu konkursu na finansowanie studiów - będą finansowane z budżetu, a dofinansowywane z powszechnego czesnego. Z kolei uczelnie niepubliczne byłyby finansowane z powszechnego czesnego, tak jak dzisiaj, a dofinansowywane z budżetu, o ile wygrają konkurs.

Takie rozwiązania, oparte na zasadzie współpłatności, byłyby symetryczne i logiczne, a także nikogo by nie krzywdziły. Opracowanie elementów takiego systemu wymaga prac analitycznych i koncepcyjnych.

Czy Fundacja Rektorów Polskich podejmie takie prace?

Tak, choć chcemy w tych sprawach współpracować z różnymi partnerami. Zaczęło właśnie działać powołane przez Fundację Rektorów Polskich wspólnie z Konferencją Rektorów Akademickich Szkół Polskich, Konferencją Rektorów Zawodowych Szkół Polskich i Związkiem Pracodawców Prywatnych Edukacji "Lewiatan", Centrum Analiz i Dialogu w szkolnictwie wyższym. Zapraszamy do współpracy organizacje pracodawców i przedsiębiorców oraz Związek Banków Polskich.

Czy rektorzy będą forsować wprowadzenie czesnego?

Sądzę, że nie będą wyręczać polityków. Ważny jest społeczny dialog, warunkujący możliwość uzyskania akceptacji większości opinii publicznej. Od studentów oczekujemy, że w punkcie wyjścia nie będą przeciwni zaproponowanej zasadzie współpłatności za studia ze względów ideologicznych i będą otwarci na dyskusję, a może i dalsze wspólne prace. Mamy na to kilka najbliższych lat. Wykorzystajmy je.

Źródło: PAP


ostatnia zmiana: 2010-12-20
Komentarze
Polityka Prywatności